środa, 20 grudnia 2017

Od Yuumy "Pierwszy dzień, pierwsza wpadka" cz. 2 (cd. KAITO)

Shiwasu (grudzień) 2015
Obudziły mnie pierwsze promienie słońca. Zrezygnowany westchnąłem i przewróciłem się na drugi bok.
Wiedząc, że dalsze próby zaśnięcia są bezcelowe, zacząłem nasłuchiwać, żeby dowiedzieć się, czy ktoś już wstał. Zdziwiła mnie całkowita cisza. W kwestii siostry nie byłem zbytnio zdziwiony, ale mama o tej porze zazwyczaj już krzątała się po kuchni. To oznaczało, że musiała gdzieś pojechać. Tylko gdzie?
Nagle w głowie coś zaczęło mi świtać. Przetarłem oczy i wychyliłem się poza łóżko, by sięgnąć po telefon leżący na szafce nocnej. W tej samej chwili ktoś wszedł do domu.
- Yuu, kochanie! - Krzyknęła od progu. - Idziesz już? Zawiozłam twoje instrumenty, ale musimy się pospieszyć, jeśli chcesz zdążyć przed odjazdem!
Sturlałem się z łóżka, uderzając z hukiem o podłogę. Cholera, całkowicie zapomniałem, że dziś jadę do nowej szkoły!
- Wszystko w porządku? Słyszałam jakiś hałas...
- Jest okej mamo, zaraz zejdę! - Zawołałem do niej i błyskawicznie zerwałem się na równe nogi. Pochwyciłem telefon, żeby sprawdzić godzinę. Za trzydzieści sześć minut miałem pociąg!
Założyłem ubrania na piżamę, zabrałem plecak i wrzuciłem do niego wszystko co miałem pod ręką, czyli czapkę, rękawiczki, telefon i parę drobiazgów. Przerzuciłem go sobie przez ramię, zabrałem pozostałe spakowane wcześniej bagaże, a wybiegając z pokoju złapałem w rękę bluzę, którą zarzuciłem sobie na ramiona.
Kiedy zbiegałem po schodach, moja rodzicielka obdarzyła mnie litościwym spojrzeniem.
- Zaspałeś? - Pokręciła głową z niedowierzaniem. - To do ciebie niepodobne.
- Wcale. Nie. Zaspałem. - Wysapałem siadając na drewnianej podłodze, żeby zawiązać buty. - Skąd taki pomysł?
-Założyłeś koszulkę na lewą stronę. - Usłyszałem w jej głosie nutę rozbawienia.
Spojrzałem na swoje ubranie. Rzeczywiście, wszystkie szwy były na zewnątrz, a z boku wystawała metka.
Z tyłu dobiegł cichy dziewczęcy śmiech.
- Roro zaspał! Roro naprawdę zaspał! Mika mi nie uwierzy jak jej powiem!
Odwróciłem się. Na szczycie schodów siedziała Una i machała beztrosko nogami.
- Każdemu może kiedyś podwinąć się noga. Dla przykładu siostrzyczko, ty spóźniasz się codziennie. - Odpowiedziałem jej ze stoickim spokojem.
Una wstała i zawróciła do swojego pokoju sąsiadującego z moim.
- Zapamiętam to sobie. - Rzuciła do mnie przez ramię zanim zniknęła w drzwiach. Zawsze tak robiła, miała bardzo specyficzny charakter.
W pewnej chwili instynktownie przyłożyłem dłoń do szyi. Czegoś mi brakowało.
- Nie widziałaś mojego... - Podniosłem wzrok. Mama stała nade mną trzymając w dłoni mój krawat.
Zawsze lepiej ode mnie wiedziała, czego mi trzeba. Odnoszę wrażenie, że zna mnie na wylot
- Dzięki. - Wziąłem od niej dodatek.
Założyłem go tylko niedbale na szyję - wiązaniem zajmę się w pociągu.
Przymierzyłem się do wyjścia.
- Załóż coś, na dworze jest lodowato. - Zatrzymała mnie w pół kroku. Jej głos przyjął opiekuńczy ton, do którego przywykłem.
- Trudno, nie mam czasu wyciągać kurtki.
Mama spojrzała na mnie z dezaprobatą. Wiedziała, że do niczego mnie nie zmusi. Chciała po prostu, żebym nie żałował moich wyborów. Zapewne była tą całą zmianą szkoły zestresowana jeszcze bardziej niż ja.
Już mieliśmy wychodzić, kiedy zawołała mnie siostra:
- Braciszku, zaczekaj!
Una zbiegła ze schodów i przytuliła mnie mocno. Ukradkiem wcisnęła mi do ręki swojego pluszowego misia z dwukolorowymi oczami i różowym krawatem, zupełnie ten na mojej szyi.
- Kocham Cię, staruszku. Nie zapominaj o tym.
- Też Cię kocham, smarkaczu. - Zmierzwiłem jej włosy i pobiegłem do auta,  po drodze wkładając pluszaka do plecaka.
*          *          *
 W połowie drogi stanęliśmy w korku. Spojrzałem na telefon. Z nerwów trzęsły mi się nogi.
- Mamo, pociąg zaraz odjeżdża! - Zawołałem, jakbyśmy mieli przez to dojechać szybciej.
- Nie martw się, pojedziesz kolejnym. - Uspokoiła mnie nie odrywając wzroku od drogi. Problem w tym, że tamtego dnia po interesującej mnie trasie poruszał się tylko ten jeden pociąg. Nowa szkoła była zbyt daleko, żeby mama znalazła czas i środkina odwiezienie mnie. Nadal liczyliśmy każdy grosz, a ona cały czas pracowała na 1,5 etatu. Co prawda proponowałem jej, że pójdę do pracy zamiast do szkoły, ale kategorycznie mi zabroniła mówiąc, że powoli wychodzimy z finansowego dołka. Mimo jej zapewnień obawiałem się, że po prostu nie chciała mnie martwić. W końcu nadal liczyliśmy każdy grosz, a ostatnio słyszałem jak w nocy przez telefon mówiła koleżance, że chyba weźmie kolejne 0,5 zmiany.
Ze względu na koszta zarezerwowałem przejazd klasą ekonomiczną, w dodatku najtańszym możliwym pociągiem.
Zacisnąłem pięść znowu wracając myślami do mojego środka transportu. Ja to umiem zepsuć sobie dzień.
Auto zatrzymało się na parkingu tuż obok dworca kolejowego. Wyciągnąłem walizki z bagażnika i ze zwieszoną głową pociągnąłem część ze sobą na peron. Mama zaraz podążyła za mną z resztą toreb, uprzednio zamykając auto.  Dopiero teraz poczułem jak bardzo na dworze było zimno o tej porze. Podczas oddychania z moich ust wydobywała się para, a ja miałem na sobie tylko cienką bluzę. Zacząłem się trząść.
Jednak kiedy doszliśmy na miejsce, nareszcie czekała mnie miła niespodzianka. Prawdopodobnie jakaś część lokomotywy uległa uszkodzeniu i trzeba było ją wymienić, bo pociąg nadal stał. Miał właśnie odjeżdżać.
Puściłem się biegiem, a mama pobiegła tuż za mną prawie dotrzymując mi kroku. Ostatni pasażerowie już wsiedli, lokomotywa zagwizdała, nadal została mi ostatnia prosta.
Przyspieszyłem jeszcze bardziej i dosłownie wskoczyłem do pociągu. Przy okazji potknąłem się o próg i razem z torbami przeturlałem po podłodze wagonu. Udało mi się. Jakimś cudem.
Kilka osób zaczęło się śmiać. Nie dziwiłem im się, musiałem wyglądać przekomicznie, dodatkowo biorąc pod uwagę moje ubranie. Wstałem i otrzepałem się. Potwornie rozbolała mnie prawa noga, ale chyba nie była złamana. Dokulałem do drzwi pociągu, żeby odebrać od mamy resztę walizek. Nie skomentowała mojego upadku, ale wiedziałem, że wieczorem będzie mnie wypytywać czy nic mi się nie stało.
Znalazłem wolne miejsce i odetchnąłem głęboko kilka razy. Chłód kłuł mnie w płuca.
Przyjżałem się moim rzeczom. Mógłbym przysiąc, że wcześniej walizek było więcej. Sprawdziłem stan bagażu. Rzeczywiście, brakowało paru walizek, w tym jednej z zimową kurtką. Ile bym dał za zimową kurtkę... Położyłem na kratce nade mną wszystko poza bagażem podręcznym. Potrzebowałem dłuższej chwili, by upchnąć wszystkie rzeczy tak, by nie spadały.
Nie jechało ze mną zbyt wiele osób. Mimo to cały czas czułem na sobie spojrzenia innych. Oparcia nie były zbyt wysokie, nie zapewniały prywatności. W dodatku w środku było prawie tak zimno jak na zewnątrz. Uroki najtańszej linii kolejowej w Japonii.
Przyciągnąłem nogi do tułowia, żeby zachować trochę ciepła. Zająłem się też kwestią wyglądu. Zawiązałem krawat, żeby wyglądać chociaż trochę znośniej. Niestety nic nie mogłem poradzić na to, że spod zielonej koszulki wystawała mi różowa piżama w czerwone serduszka.
Wziąłem telefon w celu sprawdzenia jak wyglądam. Z przerażenia prawie go upuściłem. Miałem ogromne wory i przekrwione oczy, potargane włosy, a od zimna również wściekle różowe policzki i nos.
Sięgnąłem do plecaka po rękawiczki i czapkę. Nie uśmiechało mi się stracenie palców. Poza tym, źle się czułem bez nich w miejscach publicznych. Niektórzy ludzie dziwnie patrzyli na chłopaka z hybrydami na paznokciach. Musiałem też zasłonić czymś mój cudowny fryz.
Chciałem się czymś zająć, więc sięgnąłem po słuchawki, ale najwidoczniej zapomniałem ich wziąć. Podobnie jak szczotki do włosów.
Szczerze bałem się sprawdzić, czy zabrałem ze sobą ładowarkę, więc na wszelki wypadek wyłączyłem telefon i spojrzałem na krajobraz po mojej prawej stronie, który swoją drogą był całkiem przyjemny dla oka. Pozostało mi spędzić podróż na tradycyjnym gapieniu się w okno.
Po jakimś czasie zaczęło burczeć mi w brzuchu. Postanowiłem, że kupię sobie coś na miejscu, ale na dobitkę, kiedy sięgnąłem do kieszeni spodni, nie było tam portfela. Musiałem wytrzymać z pustym żołądkiem.
Jak łatwo się domyślić, nie należałem do ludzi wytrzymałych. Już po kilku minutach przeszukiwałem wszystkie torby, żeby znaleźć jakieś chrupki, czekoladki, chociaż drobniaki na bułkę. Nie znalazłem nic.
No cóż, przynajmniej z moimi butami wszystko było w porządku.
*          *          *
Podróż ciągnęła się niemiłosiernie. Na szczęście kilka godzin później konduktor wymówił nazwę mojej stacji. Bez ociągania wstałem, zabrałem moje rzeczy i wyszedłem.
Na zewnątrz było znacznie cieplej niż wcześniej. Na całe szczęście, bo musiałem cignąć ze sobą wszystkie moje rzeczy, co nie należało wcale do łatwych zadań. Przynajmniej mama powiedziała, żebym nie martwił się bagażami. Może miała tu kogoś znajomego, kogo poprosiła o pomoc w przeniesieniu perkusji i gitary.
Obyło się bez błądzenia. W miarę szybko udało mi się znaleźć drogę do mojej nowej szkoły. Budynek majaczył na końcu długiej ulicy. Był o wiele większy i nowocześniejszy niż się spodziewałem. Nigdy nie widziałem tak wielkiego kompleksu, nawet z bardzo daleka.
Im bliżej byłem, tym bardziej ogrom budynku mnie przytłaczał. Z coraz mniejszą pewnością siebie przekroczyłem główną bramę i skierowałem się prosto do szkoły, mijając kilka niedawno pomalowanych ławek.
Zdziwiła mnie wszechobecna pustka. Spodziewałem się, że wszystko tutaj będzie tętnić życiem. Tymczasem pewnie byłem jednym z pierwszych uczniów, którzy tu dotarli. Kolejni mieli zjeżdżać się przez następny miesiąc.
Zawahałem się przed głównymi drzwiami. Zastanawiałem się, czy mogę tak po prostu wejść. Potem zapukałem kilka razy, ale nikt mi nie otworzył.
Spojrzałem na zegarek. Było parę minut po dziewiątej, więc teoretycznie, pokoje powinny już być przydzielone. W końcu zmotywowany chłodem wciąż panującym na zewnątrz, mimo lęku nacisnąłem klamkę. Drzwi były otwarte, poruszyły się bezszelestnie. Widać gołym okiem, że niewiele osób z nich jeszcze korzystało.
Na szczęście w środku było znacznie cieplej. Szybko zmierzyłem wzrokiem obie strony korytarza. Nikogo ani śladu.
Urządziłem sobie spacer zapoznawczy mający na celu odnalezienie sekretariatu. Na szczęście nie było to zbyt trudne.
Drzwi znajdowały się w bardzo obszernym holu. Pod ścianą znajdował się kolejny rząd ławek.
Tym razem już trochę pewniej wszedłem do środka.
- Dzień dobry, jestem nowym uczniem. - Rzuciłem szybko do sekretarza. Pierwszy kontakt z obcym człowiekiem zawsze był dla mnie najgorszy.
Ten nie trudził się odpowiadaniem, tylko szybkim ruchem ręki nakazał mi się zbliżyć.
- Powinien mnie pan znaleźć pod VY2 - Wyjaśniłem zanim zapytał. Po tym przez jakiś czas przeglądał stos kartek, sącząc przy tym świeżą kawę.
Tymczasem z drzwi obok wyłonił się przesympatycznie wyglądający mężczyzna. Uśmiechnął się szeroko i podał mi dłoń.
- Witam kolejnego ucznia! Nazywam się Majitsu, jestem tutaj dyrektorem.
Wstrzymałem na chwilę oddech, nie do końca rozumiejąc. Potem jego słowa do mnie dotarły i potrząsnąłem energicznie jego ręką.
- Mi również miło pana poznać...
- Pokój 11, tu masz klucze. - Mężczyzna zza lady wybawił mnie z opresji. - Z tego co pamiętam, jeden chłopak już się zameldował.
Poczułem ulgę, kiedy znalazł na liście moje nazwisko. Ale kim był współlokator?
Zamierzałem już wyjść, ale sekretarz znowu się odezwał:
- Czekaj, jeszcze podpisy.
Zwróciłem czerwony jak burak. Przecież musiałem podpisać potwierdzenia przyjazdu i odebrania pokoju. Zawróciłem i złożyłem dwa wyraźne podpisy we wskazanym miejscu. Dyrektor przez jakiś czas stał obok i uśmiechał się, jakby nadzorując, czy cała procedura przebiega prawidłowo, ale w pewnym momencie po prostu zniknął w swoim gabinecie.
Potem sekretarz jeszcze przez chwilę mierzył mnie wzrokiem.
- I ogarnij się chłopie, bo wyglądasz jak jedno wielkie nieszczęście.
Poczułem, że rumienię się jeszcze bardziej, o ile było to w ogóle możliwe. Już wiem dlaczego obaj mężczyźni tak uważnie mnie obserwowali. Upewniwszy się, że nikt już niczego ode mnie nie chce, czym prędzej skierowałem się do wyjścia.
- Przepraszam, gdzie znajdę mój pokój? - Zapytałem stojąc w drzwiach.
- Mapa jest naprzeciwko, znajdź skrzydło mieszkalne. Dalej sobie poradzisz. - Nawet nie podniósł na mnie wzroku.
Po przestudiowaniu planu szkoły, prędko znalazłem miejsce, o którym wspominał mi sekretarz. Musiałem przejść długą drogę, ale wędrówka modernistycznymi korytarzami była czystą przyjemnością.
Zahaczyłem o stołówkę z nadzieją na posiłek korzystając z faktu, że znajdowała się po drodze. Na drzwiach wywieszono tylko napis "Śniadania dzisiaj w szkole nie serwujemy. Obiady od 12:45". Cudownie.
Nietrudno było mi znaleźć mój pokój. Włożyłem klucz do zamka, dał się przekręcić bez problemu.
Zajrzałem nieśmiało do pokoju spodziewając się, że zastanę tam tajemniczego chłopaka, z którym miałem teraz mieszkać. Jednak zastałem tylko jego rzeczy. Cześć zostawił na dolnym łóżku po prawej, a część położył po drugiej stronie pomieszczenia. Nie rozpakował ich, musiał się gdzieś spieszyć.
Ja postanowiłem załatwić kwestie wprowadzkowe od razu. Z myślą o pozostałych postarałem się zająć dokładnie jedną czwartą pozostawionego nam miejsca. Nie wyjmowałem nic ponad to. Potem przeszedłem do wyboru łóżka. Współlokator zajął dolne łóżko po prawej. Wspiąłem się po przepięknych szarych schodkach prowadzących do górnych łóżek, rzuciłem torbę na łóżko centralnie mad tym już zajętym i, korzystając z tego, że jestem sam, zdjąłem koszulę i piżamę. Byłem wyczerpany, wreszcie mogłem odpocząć. Schowałem się całkowicie pod pościel. Zasnąłem wyjątkowo szybko kompletnie zapominając o zamknięciu drzwi.
Obudziły mnie ciche kroki. Ktoś był w pokoju. Mimo, że starał się nie robić hałasu, chyba nie zdawał sobie sprawy z mojej obecności. Rozważałem różne opcje, jednak postanowiłem wychylić się i przyjrzeć nieznajomemu.
Wysoki, w miarę dobrze zbudowany chłopak pochylał się nad swoją walizką i najwyraźniej czegoś szukał. Piękne, niebieskie włosy idealnie komponowały się z jego ubraniem.
Mimo, że jeszcze nie widziałem jego twarzy, patrząc na niego odczułem dziwne ciepło w środku. Poczułem się, jakby mój żołądek wykonał salto. Nie było to całkowicie przyjemne uczucie. Nie potrafiłem go stłumić.
A potem nieznajomy wyciągnął z walizki batona, ktorego otworzył, ugryzł i wciąż trzymając go w ręce, ponownie zaczął grzebać w bagażu. Mój żołądek ponownie zrobił fikołka, tym razem z głodu.
Po prostu musiałem zjeść tego batona.
Najciszej jak potrafiłem zwlokłem się z łóżka i podkradłem to zajętego sobą chłopaka.
Zanim zdążyłem przemyśleć to, co robię, nachyliłem się i już miałem ukraść kawałek kiedy zauważyłem, że zamyka walizkę. Nie było czasu na ucieczkę, musiałem coś wymyślić.
Sparaliżowany strachem nie mogłem się ruszyć i tylko zastygłem w miejscu. Wtedy obcy się odwrócił.
Kiedy mnie zobaczył aż podskoczył. Był bardziej zaskoczony niż przerażony, ale mimo to cofając się prawie przewrócił się o swój bagaż. Nie wiedziałem co mam robić.
Pod presją chwili klęknąłem i złapałem go za rękę.
- Witaj, mój książę.
Dlaczego akurat to musiały być pierwsze słowa jakie przyszły mi do głowy? Czułem jak się rumienię. Chłopak znieruchomiał i zmierzył mnie wzrokiem. Wykorzystałem okazję, nachyliłem się i ugryzłem batonika.
Po tym wstałem jakby nigdy nic. Siliłem się na spokój. Chciałem poprawić koszulkę, ale moja ręka napotkała tylko różowy krawat. Przypomniałem sobie, że kiedy szedłem spać, zdjąłem ubrania. Od pasa w górę byłem nagi. Spiąłem wszystkie mięśnie. Kolejny raz dzisiaj odniosłem wrażenie, że moje policzki zapłonęły żywym ogniem.
Niebieskowłosy nie spuszczał ze mnie wzroku. Wbiłem wzrok w ziemię.
- Sorry, byłem głodny. Po prostu... Nic dzisiaj nie jadłem, bo...
- Ah, no... To trzymaj. - uśmiechnął się przyjaźnie i wyciągnął ku mnie rękę z nadgryzionym batonem. - Mam jeszcze kilka.
Zabrałem od niego mój pierwszy dzisiejszy posiłek, ale byłem zbyt zestresowany, żeby teraz jeść. W głębi ducha szczerze dziękowałem mu, że nie skomentował mojego wyglądu.
Chłopak tymczasem znowu zajrzał do walizki i wyjął z niej kolejnego batonika.
Niesamowite, że po takiej akcji był spokojny. Mi trzęsły się ręce, nogi miałem jak z waty. Bałem się, że zaraz zemdleję. W dodatku stałem i gapiłem się na niego samemu będąc półnagim. Nie chciałem wyjść na tchórza i zasłonić się czymś. Przecież... Chłopcy normalnie chodzą bez koszulek, nie? Musiałem się do tego przyzwyczaić.
- Jestem KAITO. - Nareszcie przerwał niezręczną ciszę.
- VY2... Yuuma.
- To... Chciałbym cię trochę lepiej poznać i spędzić z tobą więcej czasu, w końcu mamy mieszkać razem przez następne kilka miesięcy, ale obiecałem jeszcze pomóc w kilku rzeczach i muszę zaraz wyjść.
Słysząc przepraczający ton uznałem, że nie żywi do mnie urazy i odważyłem spojrzeć mu w oczy. W tym świetle przybrały cudowny, lazurowy odcień. Miał cudowną, jasną cerę i wyraźnie zarysowane rysy twarzy. Szczerze mówiąc, kiedy go obserwowałem, myślałem, że był wyższy. Tym czasem, to ja przewyższałem go wzrostem.
Wiedząc, że pewnie już z nim dzisiaj nie pogadam, zawróciłem w stronę swojego łóżka.
- Spoko... W takim razie cześć.
Zanim zacząłem ponownie zbierać się do snu, chciałem ubrać koszulę, by uniknąć kolejnych wpadek. Zapinałem właśnie guziki, kiedy wychodzący KAITO w ostatniej chwili odwrócił się do mnie.
- W razie czego będę przy sali gimnastycznej.
Nie odważyłem się zapytać, ale miałem nadzieję, że widząc moje błagalne spojrzenie, zrozumie aluzję. Przez chwilę na mnie patrzył, niepewnie dodał:
- Chyba, że chcesz iść ze mną.
Błyskawicznie zrównałem się z chłopakiem. Mając jednak świadomość, że to nie wyglądało, spróbowałem się zreflektować.
Zamiast cieszyć się jak małe dziecko, że komuś się przydam, spróbowałem sprawić wrażenie beztroskiego. Przeczesałem różowe kołtuny dłonią i rozluźniłem się nieco, ale przez zaciśnięte gardło wydusiłem jedynie "Spoko".
KAITO dzielnie udawał, że nie zauważył mojego dziwnego zachowania, ale widziałem, jak uśmiecha się pod nosem.

(Kaito?)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz