środa, 24 stycznia 2018

Od KAITO "Co z organizacją?" cz. 7 (cd. Yuuma)

Shiwasu (grudzień) 2015 r.
 Opowiadanie na event
- Więc chodźmy po te stoły - Powiedziałem w końcu, nadal się śmiejąc. Machnąłem na niego nagląco ręką, tym samym wskazując kierunek, który powinniśmy obrać. Ruszył jako pierwszy, a ja dogoniłem go kilkoma susami, a później nieznacznie wyprzedziłem.
- Nie musiałeś mi robić takiego wstydu! Jeszcze wyjdę na jakiegoś głupka co nie wie co się do niego mówi - syknął do mnie cicho Yuuma, choć słyszałem wyraźnie w jego tonie głosu żart. Nadal się uśmiechałem, mając przed oczami scenę z jego nierozumiejącym spojrzeniem wbitym w woźnego.
- Zacznijcie od parteru! - krzyknął za nami jeszcze pan Arakawa.
Po chwili znowu odezwał się Yuuma:
- A masz klucze do sal?
- Em... - zawahałem się. Nie, nie miałem - Może są otwarte?
- Może - Wzruszył ramionami, ale również zaczął wyglądać na spiętego.
- Najwyżej wrócimy się do woźnego - Zaśmiałem się - Przez ciebie się dekoncentruję i robię jakieś głupstwa.
Trochę się zawstydził, odwrócił głowę.
- Oj no, nie chciałem cię tym urazić.
- Nie uraziłeś - odrzekł spokojnie, ale przestał mieć tak radosny humor jak jeszcze chwilę temu. Trochę się zawiodłem.
- Wolę jak się śmiejesz - oświadczyłem po dłuższej chwili marszu, gdy byliśmy niemal pod salami. Nie odpowiedział. Nie patrzyłem na niego, więc nie mogłem wiedzieć jaką ma minę. Zamiast tego podszedłem do najbliższych drzwi sali lekcyjnej i nacisnąłem na klamkę. Na szczęście ustąpiła bez problemu, a drzwi się otworzyły. Odetchnąłem z ulgą.
- I co? Miałem rację. Ja to jednak jestem mądry - stwierdziłem, wchodząc do środka.
Nim jednak zabrałem się za wynoszenie zawartości pomieszczenia, pozwoliłem sobie na szybkie oględziny. Yuuma widząc, że zebrało mi się na zwiedzane, zrobił to samo.
- Sala do biologii? - zapytałem retorycznie, oglądając preparaty za szklaną szybą szafy stojącej na tyle sali. Wszystko wyglądało na nowe, całkiem nieużywane. Przeszło mi przez myśl, że dyrektor szkoły musiał mieć sporo pieniędzy. Aż dziw bierze, że zainwestował akurat w szkolnictwo, zainwestował w nas. Nadal było mi z tego powodu głupio. Nawet, jeśli była to szkoła prywatna i trzeba było zapłacić za pobyt.
- Patrz, tu są nawet rybki! - wykrzyknął Yuuma, wyrywając mnie z zamyślenia. Podszedłem bliżej. Rzeczywiście, po jednej ze ścian było całkiem spore akwarium z egzotycznymi rybami. Kolczatka, błazenek... - Węgorz?
- Chyba - oznajmiłem, w zdumieniu unosząc brwi.
- Chomik też jest. Na klatce ma wywieszoną tabliczkę z imieniem - mówił na nowo odzyskując energię. Tym razem tego już nie komentowałem, nie chciałem mu psuć humoru. Za to odwróciłem głowę i z zainteresowaniem szukałem wzrokiem klatki. Była złota i mieniła się w zimowym słońcu wpadającym przez częściowo zasłonięte roletami okna, postawiona na ławce obok biurka nauczyciela. Podszedłem bliżej i schyliłem się do malucha, który akurat obwąchiwał palec Yuumy. Gdy spróbował go ugryźć, z przestrachem odsunął dłoń, co wywołało u mnie kolejną falę śmiechu.
- To dlatego ma na imię Ząbek... - wymamrotał, patrząc z oburzeniem na szaro-brązowego gryzonia. Wyglądał na równie przestraszonego co VY2.
Ponownie przebiegłem wzrokiem po pomieszczeniu. Miało łagodny, miętowy kolor, szafki złote zawiasy i królował zadymiony odcień brązu. Było dobrze oświetlone, dość ciepłe, ale nie gorące. Ławki były jednoosobowe o standardowym ustawieniu, co mnie rozczarowało, bo liczyłem na mieszczące weźmy na to trzech uczniów... Pomimo tego wyraźnie odczułem to, że rzeczywiście musieli zatrudnić do zaprojektowania szkoły bardzo dobrego designera.
Gdy zwróciłem głowę w kierunku nowego kolegi, ze zdumieniem zauważyłem, że rozsiadł się w wygodnie wyglądającym w fotelu nauczyciela. Właściwie to na wpół leżał, a dłonie miał splecione na brzuchu.
- Co ty robisz?
- Zawsze chciałem to zrobić - odpowiedział, wzruszając ramionami. Otworzyłem usta, by coś powiedzieć, ale w sumie nie wiedziałem co. Nie dziwiłem mu się.
- Tylko zaraz zejdź, ja też chcę.
Odchylił się nieco na fotelu, wzdychając i zamykając oczy, a następnie oznajmił sennym głosem:
- Możesz zawsze usiąść na mnie.
Uniosłem brwi zaskoczony, ale interpretując to jako kolejną część żartowania, pokiwałem głową z malującym się przesadzonym uznaniem na twarzy.
- Brzmi sensownie. Rozważę tę propozycję.
Uniósł głowę i zamrugał. Zapewne nie spodziewał się takiej odpowiedzi.
- Spokojnie, nie zrobię tego, bo jeszcze cię rozpłaszczę - Roześmiałem się.
- O co ci chodzi? Przecież się nie boję - prychnął.
- Oj, uważaj, bo jeszcze to zrobię - Pogroziłem mu palcem. Nie wyglądał na poruszonego - Co napiszą w gazecie? Zmarł, bo kumpel na nim usiadł?
- Gadasz, jakbyś ważył ze sto kilo. Skąd u ciebie taka niska samoocena?
No i teraz mnie zamurowało. Nie wiedziałem co mu odpowiedzieć, więc zbierając myśli zmarszczyłem brwi w konsternacji, przełknąłem ślinę i pokręciłem głową.
- Nie mam niskiej samooceny.
Może kłamałem. Sam nie wiedziałem. Wolałem się nad tym nie zastanawiać, a już na pewno nie teraz.
- A więc siadaj - Poklepał się po udzie. Skrzyżowałem ramiona na piersi.
- Będziesz tego żałować - Po czym szybko do niego podszedłem, zrobiłem zwrot na pięcie i... zrobiłem to, o co się prosił. Rozsiadłem się w podobny sposób co on wcześniej. Yuuma posłużył mi jako oparcie. Poczułem, jak napięły się jego wszystkie mięśnie i wypuścił z płuc powietrze.
- Trochę kościsty... ale może być - skomentowałem, robiąc sobie z jego rąk podłokietniki.
- Ta, ja jestem kościsty, a ty niski - Zaśmiał się nerwowo.
- Nie jestem niski - oburzyłem się - To po prostu ty jesteś olbrzymem.
- Wcale nie. To ty jesteś karłem. - Rozluźniwszy się trochę, parsknął udając obrażonego.
- Więc jak wyjaśnisz to, że jestem wyższy od większości ludzi?
- Nie zadawaj pytań na które nie chcesz znać odpowiedzi.
- Właśnie, że chcę - uparłem się.
- No cóż, życie. Dla mnie zawsze będziesz mały.
 Prychnąłem. Jak w takim razie nazywa wszystkich innych? Pokręciłem głową z dezaprobatą, nagle przypomniawszy sobie powód naszego przybycia tutaj.
- Tak w ogóle to mieliśmy nosić stoły.
Yuu ku mojej lekkiej irytacji ułożył się jeszcze wygodniej i splótł ręce z tyłu głowy.
- Mnie tam pasuje tak jak jest.
- A co jeśli pan Arakawa na nas czeka, a my się wydurniamy? - Ułożyłem nogi tak, bym mógł w każdej chwili wstać.
- Maaamy jeszcze czas - oznajmił rozleniwionym głosem - Przecież nie jesteśmy jedynymi, którzy pomagają.
- Widziałeś jeszcze kogoś, kto by miał nosić stoły?
Yuuma po chwili namysłu westchnął ciężko.
- No dobra, złaź. - Mówiąc to, popchnął moje plecy na znak, bym to zrobił w tej chwili. Stanąłem na nogi jak z wyskoku i szybko doprowadziłem się do porządku. Moja koszulka była w lekkim nieładzie. Odwróciłem jeszcze głowę w stronę kolegi, ale ten wciąż siedział w fotelu. Zmrużyłem oczy i poszedłem do części klasy, którą mieli zajmować uczniowie.
Wynoszenie ławek nie musiało być wcale takie trudne, bo zdawały się być lekkie, więc zdecydowałem o odsunięciu wpierw krzesełek. Wszystkie zaniosłem na sam tył klasy i chwyciłem pierwszy lepszy stolik. Tak jak sądziłem, wcale do najcięższych nie należał. Odwróciłem się i... zobaczyłem, że Yuu dalej siedzi tam, gdzie siedział, podpierając przy tym głowę na dłoni. Spojrzałem na niego z wyrzutem. Dopiero wtedy się otrząsnął i popędził do stolików. Pokręciłem głową z dezaprobatą.
Zatrzymał się ze swoim stolikiem przy drzwiach, zupełnie jak ja.
- I co? Ja mam otworzyć? - zapytałem ironicznie, na co pokiwał głową z szerokim uśmiechem. Westchnąłem, zostawiłem swój stolik i otworzyłem. Poszedł przodem.

<Yuuma?>

środa, 17 stycznia 2018

Od Ritsu "Koncert świąteczny" cz. 2 (cd. chętny)

Shiwasu (grudzień) 2015 r.
 Opowiadanie na event
Swobodne wychodzenie ze szkoły nie stanowiło żadnego problemu, nikt nie pilnował wyjścia. Mama pewnie niechętnie by mnie wypuściła do tak dużego miasta, ale tutaj najwidoczniej nikt się tym nie przejmował. Może jeszcze nikogo nie wyznaczyli na dyżur? W końcu nie widziałam jeszcze kogoś, kto by mi przypominał nauczyciela.
Od dziewczyny, która organizowała całe przygotowania otrzymałam wyłącznie zdawkowe informacje, więc po skręceniu w lewo już za wysokim, srebrnym płotem Akademii Vocaloidu od razu wypatrywałam czegoś, co będzie chociażby przypominać mi sklep papierniczy. Nie należało to jednak do zadań najprostszych, gdyż ulica była dość szeroka, więc by obejrzeć obie strony będę musiała przejść przez pasy. Do tego wszędzie aż roiło się od ludzi. Wszyscy spieszyli się z przygotowywaniem prezentów na święta. Nosili torby wypełnione po brzegu jakimiś podarkami, kartony pod pachami, a niektórych przechodniów za stertą zakupów niesionych tuż przed sobą nie było widać. Byli też tacy, którzy po prostu przepychali się w tłumie idąc lub wracając z pracy.
Strasznie zabiegane to miasto - pomyślałam, przypominając swoje ciche miasteczko. Tam widok dobrze ubranych ludzi spieszących do pracy w korporacji był raczej rzadki. Oczywiście zdarzały się wyjątki, jednak zdecydowana większość wolała przykładowo założyć własny, zaciszny sklepik spożywczy. Wszystko było spokojniejsze. Wolałam taki tryb życia.
W końcu wypatrzyłam neonowy napis "Sklep papierniczy u Jina". Miał bardzo dużą wystawę z wymyślnymi papierami kolorowymi, wystawionymi grubymi brulionami, teczkami, ozdobnymi nożyczkami, sznureczkami, czy innymi przedmiotami, których nawet nie umiałam nazwać. Z całą pewnością robiło to wrażenie. Popchnęłam drzwi wejściowe. Od razu powitało mnie ciepłe powietrze, wręcz zaduch, ale aromat nowego papieru nieco rekompensował to wrażenie. Za ladą siedział na oko trzydziestoletni mężczyzna z gazetą w dłoni. Na nosie miał zsunięte okulary do czytania, które jednak nałożył na głowę gdy tylko mnie dostrzegł. Poderwał się z krzesełka. Miał na sobie - co mnie zaskoczyło, patrząc na to, co widziałam na ulicy - krótkie spodenki w egzotyczne kwiaty, jaskrawy T-shirt i klapki. Zdawał się być miły. I roztrzepany.
- Dzień dobry - powiedziałam, zaplatając za sobą dłonie.
- Witam - oznajmił ciepło. Rozejrzałam się z zaciekawieniem po sklepie. Było tu więcej miejsca niż sądziłam. Wszędzie walały się różnorakie materiały dekoracyjne, sprawiając wrażenie złudnego chaosu. W rzeczywistości wszystko było posegregowane według rodzaju. Zaskakujące. Ten człowiek musi być bardzo uzdolnionym artystą - myślałam, wodząc wzrokiem po nic kompletnie nie mówiących mi nazwach farb. Wiele z nich zostało sprowadzone z Europy.
- W czymś mogę pomóc?
- Tak właściwie to... tak - odrzekłam, wyrwana z zamyślenia. Wyciągnęłam z małej, skórzanej torebeczki kartkę, na której zrobiłam notatki wedle tego, co mówiła białowłosa i podeszłam do lady, za którą siedział pan Jin. Przyjął świstek papieru, ponownie nasunął okulary na nos i studiował w zamyśleniu treść przez kilka sekund.
- Masz jakieś konkretniejsze wymagania? Producenta? Grubość papieru? Fakturę? - Zapytał, w końcu podnosząc na mnie wzrok.
- Em... Chcę z nich wyciąć gwiazdki. Takie duże - Tu za pomocą dłoni orientacyjnie pokazałam mu wielkość.
- I co z nimi zrobisz? - zainteresował się.
- Będą nawleczone na sznurek i powieszone... gdzieś. Nie wiem. To do szkoły. Chyba muszą być twarde.
- Rozumiem - Pokiwał głową, a następnie wyszedł zza lady. Skierował się do półek, które podziwiałam już wcześniej i przeglądał zawartość w poszukiwaniu czegoś, co by mogło mi odpowiadać. Powoli poszłam za nim, cicho stukając obcasami o płytki, którymi była wyłożona podłoga. Od czasu do czasu pokazywał mi jakiś papier, pozwalał dotknąć, a te, które mi się podobały (czyli niemal wszystkie) odkładał na bok. Najtrudniejsza była ostateczna decyzja, więc ostatecznie ze śmiechem zadecydował za mnie. Wziął ten lekko chropowaty, nie za drogi, ani nie za tani. Zgodziłam się, szczególnie, że to szkoła miała płacić, nie ja. Sznurek też się jakiś znalazł, pan Jin wybierał po prostu taki, żeby się nie zerwał. Zwyczajny, brązowy, ale schludnie wyglądający. Nożyczki i dziurkacz też przy okazji kupiłam, byleby nie robić nikomu kłopotu w poszukiwaniu oraz pożyczaniu ich. Ołówek, gumkę i linijkę zabrałam ze swojego domu do akademika, więc nie powinnam mieć problemu. Podziękowałam panu Jinowi pogodnym uśmiechem za udzieloną pomoc i wyszłam ze sklepu. Z całą pewnością będę tam jeszcze wracać. Rzadko spotykało się tak miłych sprzedawców.
***
Z fakturą za zakupy poszłam bezzwłocznie do sekretariatu. Siedzący za biurkiem mężczyzna o mało nie wylał kawy, gdy ją zobaczył.
- Drogo - powiedział z sykiem wypuszczając powietrze, a mnie zrobiło się głupio. Pieniądze na szczęście zwrócił, czyli nie zostałam oszukana. Nie pouczał mnie również by szukać tańszych produktów, więc nic poważnego się nie stało. Chyba.
W swoim pokoju zabrałam się do pracy. Najtrudniejsze było odmierzenie idealnie prostej gwiazdki, ale na szczęście byłam poniekąd perfekcjonistką, więc ostatecznie udało mi się wykonać jako tako prosty szablon o trzech różnych wielkościach. Chciałam zrobić przeplatankę co trzy. Ochoczo odrysowywałam na złotych tekturkach gwiazdy, później je wycinałam i... stopniowo mój entuzjazm opadał. Była to robota nudna, żmudna i powtarzalna. Prędko mnie zaczęły również boleć palce od ściskania nożyczek. Nie pocieszyło mnie również zorientowanie się, że nie zdołam wyciąć więcej największych gwiazdek, więc musiałam zmienić nieco projekt swojego łańcucha. Na szczęście się udało i wróciłam do coraz wolniejszej pracy.
Nawet nie wiem kiedy usnęłam. Po przebudzeniu nie patrzyłam na zegarek, bo jedyną moją myślą było by choćby dokończyć wycinanie. Stos gwiazd się przewrócił się gdy spałam, więc musiałam go na nowo ułożyć i dopiero pospiesznie wrócić do pracy. Co prawda zdrętwiały mi ręce od niewygodnej pozycji, ale przynajmniej przestały boleć mnie palce. Mogłam ciąć dalej.
Gdy skończyłam, darowałam sobie wycinanie dziurek, bo ze strachem dostrzegłam, że była już niemal trzecia w nocy. Zdecydowałam, że zrobię to jutro, po śniadaniu, a później zaniosę gotowe dzieło do białowłosej dziewczyny, której nie znałam nawet z imienia.

<Ktoś coś?>

środa, 10 stycznia 2018

Od Luki "Całe to zamieszanie" Cz.2 (Cd. Chętny)

Shiwasu (grudzień) 2015 r.
 Opowiadanie na event
Po wyjściu na korytarz chciałam od razu wziąć się za przygotowania. Usiadłam na jednym z pachnących nowością krzeseł naprzeciwko sekretariatu, założyłam nogę na nogę i sięgnęłam po mój telefon. Po kilku chwilach na ekranie wyświetlił się napis "KAPELA, TEI <3".
Kiedy pomyślałam o Teion zalała mnie fala wspomnień związanych z moimi dawnymi przyjaciółmi. Zostawiłam ich bez słowa wyjaśnienia, a potem wyprowadziłam się do zupełnie innego regionu.
Zaczęłam mieć wątpliwości związane z moim planem. Przecież nikt nie zmusi ich, żeby mi wybaczyli.
Przyłożyłam ucho do słuchawki.
Po kilku sygnałach ktoś odebrał.
- Halo?
Ucieszyłam się słysząc słodki, kobiecy głos.
Z początku zdziwiłam się, bo basistka miała zwyczaj wymawiania imienia rozmówcy zamiast standardowego "cześć", ale potem przypomniałam sobie, że przecież po przeprowadzce zmieniłam numer.
- Jak się ma najlepsza gitara na wschodnim wybrzeżu? - rzuciłam beztrosko, jakbyśmy nie widziały się od wczoraj.
Nie bez powodu chciałam najpierw porozmawiać z Teion. Kiedy nasz zespół się rozpadł, tylko z nią utrzymałam jakikolwiek kontakt. To nie oznaczało co prawda przyjaźni, a raczej krótkie życzenia na Facebooku z różnych okazji.
Wiedziałam, zepsucie naszych relacji było moją winą, ale nigdy nie zrobiłam nic, by je naprawić.
- Moment. - Odezwała się do mnie lekko zaskoczona. - Karu, zaczekaj chwilę. - Powiedziała do dziewczyny, która pewnie teraz jak za dawnych lat rozwaliła się wygodnie na jej łóżku.
Po chwili usłyszałam odgłos zamykanych drzwi.
- Luka? To ty? - wyszeptała. Chyba naprawdę nie spodziewała się, że kiedyś do niej zadzwonię.
- Tak, ja. - Zawołałam wesoło.
- Miło, że zmartwychwstałaś. Już myślałam, że się nie doczekam - mruknęła, a potem zamilkła.
- Mam do Ciebie sprawę. Do Ciebie i do całej paczki.
Mimo, że nie odpowiedziała, wiedziałam, że wysłucha wszystkiego co mam do powiedzenia.
- U mnie w szkole organizują koncert charytatywny na oficjalne otwarcie. Od razu pomyślałam, że moglibyśmy na parę dni ten jeden ostatni raz zjednoczyć się w dawnym składzie. Wiesz, żeby powspominać dawne czasy.
Zaczekałam cierpliwie, aż zastanowi się nad tym, co powiedziałam i odmówi.
- Cała Luka. Nie przeprosi, że olała przyjaciół, a potem będzie chciała, żeby jej pomogli. - oznajmiła z rozbawieniem.
- Oj, no przecież wiesz, że mi przykro! Miałam swoje powody.
- Ta, jasne. Daj sobie spokój z tymi swoimi wyjaśnieniami. - oznajmiła chłodno.
Znowu nastała cisza.
- Mów gdzie i kiedy. - Usłyszałam w jej głosie nutę mówiącą "łaski mi nie robisz". Mimo to wiedziałam, że już miałam Teion w garści.
- Boże, dziękuję! Prześlę ci wszystko, czego możesz potrzebować SMS'em.
- Tylko nie zajmuj się Shonem i Karu. Negocjacje nigdy nie były twoją mocną stroną, a reszta jest na Ciebie bardziej cięta niż ja. Sama z nimi pogadam. - Też zmartwiło ją nastawienie pozostałych. Basistka po prostu nie potrafiła długo się gniewać.
- Matko, dzięki. Ale czekaj... co z Jokyo?
- Jokyo wyjechał. Jak ty. I zmienił numer. Jak ty. I nie ma z nim żadnego kontaktu. Jak z Tobą. A, i całkowicie wypiął się na nas. Jak ty.
- Dobra, dobra. Już czaję. Jo wypadł, a ty jeszcze mi nie wybaczyłaś. - Wybroniłam się, by nie doprowadzić do naszej kłótni.
- Nie. Teraz jestem wściekła na Jo, nie na Ciebie. Zajmę się pozostałą dwójką, a ty ogarniesz kogoś na pianino. - Gładko zmieniła temat i wróciła do beztroskiego tonu.
- Robi się, siostro.
Obok mnie wolnym krokiem przeszedł chłopak, który najwyraźniej przysłuchiwał się naszej rozmowie. Mógł mieć na oko nie więcej niż siedemnaście lat. Odsunęłam od twarzy telefon.
- Hej! - Krzyknęłam za nim dosyć głośno, chociaż był praktycznie obok mnie.
Odwrócił się lekko speszony.
- Umiesz grać na keyboardzie?
- N-nie. - Wydukał przerażony, jakbym co najmniej pogroziła mu nożem.
Machnęłam ręką ze zrezygnowaniem dając mu znać, że może sobie iść.
Wróciłam do Teion.
- Hej, słyszałam to! To, że masz ogarnąć kogoś, nie oznacza, że masz ogarnąć kogokolwiek!
- Dobrze, dobrze. KOGOŚ znajdę.
- Tylko jeśli znajdziesz chłopaka, niech będzie ładny. - Zaśmiała się głośno.
Nagle usłyszałam czyiś przytłumiony głos w tle.
- Karu mnie woła. Muszę lecieć, pa! - Rzuciła szybko, nie dając mi szansy na pożegnanie się.
Schowałam telefon do kieszeni. Oparłam się o ścianę zamykając oczy. Miałam nadzieję, że mój pomysł się uda i nasz zespół da radę wcisnąć między innych wykonawców, żebyśmy mogli mieć swój pożegnalny występ.
Po chwili poszłam do swojego pokoju po kurtkę, by później wyjść na spacer.

<Chętny?>

sobota, 6 stycznia 2018

Od Yuumy "Co z organizacją?" cz. 6 (cd. KAITO)

Shiwasu (grudzień) 2015 r.
 Opowiadanie na event
Zgłosiłem się do pomocy przy koncercie, chociaż... Gdyby nie KAITO, pewnie zostałbym w pokoju.
- Skąd ci się wziął pomysł na zaangażowanie się w organizację? - Chłopak uśmiechnął się do mnie siadając na swoim łóżku.
Błądziłem wzrokiem dookoła, próbując na niego nie patrzeć. Pewnie zaraz pomyślałby, że się na niego gapię.
- No... Tyle osób się już zgłosiło... Poza tym chciałem ci trochę pomóc. - Przez dłuższą chwilę myślałem co jeszcze powiedzieć. Właściwie sam nie znałem przyczyn mojego zachowania. - Nie chciałbym się nudzić w tym czasie - wybełkotałem, w końcu patrząc na KAITO.
Wyprostował się i skrzyżował nogi, po czym poklepał miejsce na kołdrze obok siebie. Zajęło mi chwilę, zanim zrozumiałem, że chciał w ten sposób zachęcić mnie, żebym usiadł obok niego. Z wahaniem zająłem miejsce naprzeciwko.
Potem znowu nastała niezręczna cisza.
- Jak ci życie mija? - mruknąłem, żeby przerwać milczenie.
- Chyba dobrze, a twoje?
Nagle moje dłonie wydały mi się niezwykle fascynujące.
- Pewnie też. - Zatrzymałem się na chwilę, żeby zastanowić się nad doborem słów. - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że udało mi się tu dostać.
Westchnąłem. Czy na pewno mogłem szczerze powiedzieć, że u mnie było w porządku?
Usłyszałem śmiech KAITO. Nie potrafiłem wyczuć, czy był szczery, czy sarkastyczny. Nie wiedziałem też, co go tak rozbawiło.
- Ja również.
Poczułem ulgę, która ustąpiła kiedy tylko usłyszałem resztę jego wypowiedzi:
- Zawsze wydawało mi się, że sami bogacze trafiają w takie miejsca. Jak widać, myliłem się.
Spojrzałem na niebieskowłosego całkowicie zbity z tropu. Jak on się dowiedział?
- Skąd wiesz? - Spytałem niemal szeptem. Całym swoim wysiłkiem spróbowałem opanować drżenie głosu.
- O czym? - Przekręcił lekko głowę jakby nie rozumiał o co mi chodzi.
Zaciąłem się na chwilę. Otworzyłem usta, żeby coś powiedzieć, ale i tak nie wiedziałbym od czego zacząć, więc po prostu opuściłem lekko głowę tak, by nie stracić chłopaka z oczu. Mogłem niemal poczuć jak cała krew odpływa mi z dłoni i zmierza w kierunku policzków.
Więc jednak nie wiedział. A ja zrobiłem z siebie idiotę.
- Nie no, spokojnie - Kątem oka dostrzegłem jego uśmiech. - Też dłuższy czas miałem z tym problem. Teraz jest lepiej, ale w rodzinach wielodzietnych z reguły nie posiada się zbyt wielu oszczędności. Nie ma czego się wstydzić, naprawdę.
Ciężko opisać, co wtedy poczułem. Mieszankę strachu i ulgi? Słowa mojego współlokatora pozbawiły mnie tylko części obaw, jakie zbierały się od momentu, kiedy go poznałem.
- I nie będziesz mnie traktować gorzej od siebie? - Nie mam pojęcia, skąd brały się moje słowa. Chyba naprawdę zależało mi na akceptacji KAITO.
- Nie, skądże! Co to ma do tego, jakim człowiekiem się jest? Ty zdajesz się być bardzo w porządku. Lubię cię. Nawet jeśli ledwo co się znamy.
Miałem już na końcu języka słowa "Też cię lubię.", które zawsze trudno przechodziły mi przez gardło, ale właśnie wtedy ktoś zapukał do drzwi. Wzdrygnąłem się słysząc dźwięk pukania.
- Proszę! - Krzyknął chłopak.
Nieznana mi dziewczyna o spiętych z tyłu blond włosach stanęła w progu i obdarzyła nas pewnym siebie, wręcz onieśmielającym spojrzeniem.
- Woźny was wzywa. - Oznajmiła gładko po czym, bez zbędnych formalności, wyszła zamykając za sobą drzwi.
Poczułem na sobie spojrzenie KAITO.
- Pewnie mamy w czymś mu pomóc - Idąc w jego ślady wstałem i przeciągnąłem się lekko. Po chwili zdałem sobie sprawę, że nie wiem, dokąd mam iść. - Tak właściwie to gdzie on jest?
- Zaprowadzę cię.
Skinąłem lekko głową na znak, że podoba mi się jego pomysł.
Szedłem tuż za nim. Kantorek znajdował się niedaleko. Starałem się zapamiętać drogę szukając różnych charakterystycznych punktów. Szczerze mówiąc, nigdy nie byłem w tej części szkoły mimo, iż znajdowała się ona praktycznie tuż obok naszego pokoju. Niezbyt często wychodziłem ze względu na kilka faktów, między innymi lęk przez poznawaniem innych ludzi. Nagle zdałem sobie sprawę, że naprawdę dużo czasu spędziłem na leżeniu i czytaniu. Poczułem się głupio, jakby uciekł mi kawałek życia.
Nagle, ku mojemu zaskoczeniu, mój współlokator zatrzymał się przed na oko niewiele od nas starszym i, muszę przyznać, całkiem przystojnym mężczyzną. Na słowo "woźny", w mojej głowie zawsze pojawiał się obraz grubawego, pomarszczonego i wrednego staruszka, więc zajęło mi chwilę zanim połączyłem fakty.
- Dzień dobry - rzuciłem szybko.
Obcy poderwał się z miejsca i z szerokim u śmiechem podał mi rękę.
- Jestem pan Arakawa, woźny.
- A ja Yuuma. - Wydukałem, kiedy potrząsnął moją dłonią.
- KAITO już znam - Uśmiechnął się przyjaźnie do niebieskowłosego.
Zdziwiło mnie, jak strasznie na pierwszy rzut oka wydał się miły.
- To co, chłopaki, nosimy sprzęt? Głośnikami, wzmacniaczami i tym podobnymi na razie nie mamy co się przejmować, bo wszystko nam zamoknie. Przewidywali na jutro deszcz, więc póki co musimy tylko zorganizować to, co trzeba możliwie w sali jak najbliżej naszego podwórza. Tam mamy mieć scenę. Najpierw poznosimy stoły, na których mają być stanowiska aukcyjne i reklamy naszej szkoły. Wieczorem możemy się przejść by rozwiesić plakaty w okolicach dworca. Pani Deguchi powinna skończyć projekt za około dwie godziny.
Kiedy mówił, zazwyczaj lekko przygarbiony wyprostowałem się, żeby sprawić wrażenie trochę mądrzejszego. Co jakiś czas przytakiwałem też udając, że rozumiem wszystko, co mówił, ale byłem zbyt pochłonięty obserwowaniem jego zmieniających się z każdym kolejnym słowem rys twarzy, by cokolwiek zapamiętać.
Zauważyłem, że KAITO od jakiegoś czasu mi się przygląda. Mimo poważnej miny, dostrzegłem w jego oczach nutę rozbawienia. Musiał zauważyć, że nie do końca słuchałem. Pchnąłem go lekko łokciem, a ten nie wytrzymał i wybuchł śmiechem. Ja również zaśmiałem się cicho.
Pan Arakawa posłał nam wyczekujące spojrzenie.
Nie miałem ochoty pytać, co mieliśmy zrobić na początku, ale na szczęście współlokator mnie uratował:
- Więc chodźmy po te stoły. - Odwrócił się do mnie.
No tak, stoły. Aukcja. Reklamy. Zawróciliśmy zgodnie w stronę klas. Jak zwykle nie znając drogi, zdałem się na orientację chłopaka w terenie.
- Zacznijcie od parteru. - Rzucił nam na odchodne woźny.
Idąc wciąż żartowaliśmy i trącaliśmy się bokami.

<KAITO?>

poniedziałek, 1 stycznia 2018

GRUDZIEŃ 2017

Podsumowanie ilości napisanych opowiadań i otrzymanych bonusów za udział w eventach (przygotowania do koncertu świątecznego). :D

Shion Kaito - 5: 1650 jenów, +4 pkt. umiejętności, +20 ilości fanów
Namine Ritsu - 3: 850 jenów, +1 pkt. umiejętności, +5 ilości fanów
V flower - 2: 850 jenów, +2 pkt. umiejętności, +10 ilości fanów
VY2 Yuuma - 2: 650 jenów
Megurine Luka - 2: 400 jenów, +2 pkt. umiejętności, +10 ilości fanów

środa, 27 grudnia 2017

Od KAITO "Co z organizacją?" cz. 5 (cd. Yuuma)

Shiwasu (grudzień) 2015 r.
 Opowiadanie na event
- Skąd ci się wziął pomysł na zaangażowanie się w organizację? - zapytałem z uśmiechem, siadając na swoim łóżku. Nerwowo poruszył nadgarstkami. Zatrzymał się na środku pokoju. Błądził wzrokiem po meblach, ścianach... Nie patrzył na mnie.
- No... Tyle osób już się zgłosiło... Poza tym chciałbym ci trochę pomóc - zrobił pauzę, po czym w końcu spojrzał mi w oczy - Nie chciałbym się nudzić w tym czasie.
Usiadłem po turecku i poklepałem miejsce obok siebie. Yuuma wahał się, ale ostatecznie uległ prośbie zajęcia miejsca obok mnie. Nie wiedziałem jednak o czym rozmawiać, więc siedzieliśmy w całkowitym milczeniu. Zrobiło się odrobinę niezręcznie. Dopiero po kilku minutach VY2 się odezwał:
- Jak ci życie mija?
- Chyba dobrze, a twoje?
- Pewnie też... - zrobił pauzę - Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że udało mi się tu dostać.
Zaśmiałem się.
- Ja również. Zawsze wydawało mi się, że sami bogacze trafiają w takie miejsca. Jak widać, myliłem się.
Spojrzał na mnie zdezorientowany. Jakby zamarł.
- Skąd wiesz? - zapytał cicho.
- O czym?
Po minie widziałem, że nie wie, jak się wysłowić. Wtedy zrozumiałem. Yuuma wcale nie miał zbyt wiele pieniędzy. Sądził, że w jakiś sposób się dowiedziałem... Choć twierdząc po jego minie, dopiero teraz zdał sobie sprawę z tego, że chyba jednak nie miałem takich informacji. Oblał się rumieńcem.
- Nie no, spokojnie - Uśmiechnąłem się przyjaźnie - Też dłuższy czas miałem z tym problem. Teraz jest lepiej, ale w rodzinach wielodzietnych z reguły nie posiada się zbyt wielu oszczędności. Nie ma czego się wstydzić, naprawdę.
Teraz znowu nie patrzył na mnie, tylko na swoje dłonie. Długo rozważał, co na to odpowiedzieć.
- I nie będziesz mnie traktować gorzej od siebie?
- Nie, skądże! Co to ma do tego, jakim człowiekiem się jest? Ty zdajesz się być bardzo w porządku. Lubię cię. Nawet jeśli ledwo co się znamy.
Uśmiechnął się lekko, jakby uspokojony. Już miał coś powiedzieć, kiedy przerwało nam pukanie do drzwi. Spojrzałem przepraszająco na kolegę, a następnie odwróciłem twarz ku wejściu i krzyknąłem:
- Proszę!
Otworzyły się powoli, ale stanowczo. Stała tam już nam całkowicie obca, dziewczęca postać. Prawdopodobnie z klasy młodszej. Miała długie, blond włosy spięte w wysoki kucyk. Otaksowała nas spojrzeniem, a następnie oświadczyła:
- Woźny was wzywa.
Następnie zamknęła drzwi i sobie poszła. Spojrzałem na Yuumę.
- Pewnie mamy w czymś mu pomóc - stwierdził. Skinąłem głową i wstałem z łóżka. On zrobił to samo. - Tak właściwie to gdzie on jest?
- Zaprowadzę cię - zaoferowałem. Od razu przystał na moją propozycję.
Dotarcie do piwnicy zajęło raptem kilka minut. Yuuma oglądał się na wszystkie strony z zainteresowaniem. Właściwie to mu się nie dziwiłem, skoro praktycznie nie ruszał się z pokoju. Nie miał okazji zapoznać się z terenem. Nie musieliśmy również pukać do kantorka, bo woźny, pan Arakawa, siedział na prowizorycznej ławeczce. Musiał ją zmontować niedawno.
- D-dzień dobry - wykrztusił Yuuma, który prawdopodobnie też nie spodziewał się, że nasz woźny jest tak młodym mężczyzną. Poderwał się z miejsca i podał z uśmiechem rękę mojemu współlokatorowi.
- Jestem pan Arakawa, woźny.
- A ja Yuuma - wymamrotał, ściskając lekko jego dłoń.
- KAITO już znam - stwierdził, patrząc na mnie z uśmiechem - To co, chłopaki, nosimy sprzęt? Głośnikami, wzmacniaczami i tym podobnymi na razie nie mamy co się przejmować, bo wszystko nam zamoknie. Przewidywali na jutro deszcz, więc póki co musimy tylko zorganizować to, co trzeba możliwie w sali jak najbliżej naszego podwórza. Tam mamy mieć scenę. Najpierw poznosimy stoły, na których mają być stanowiska aukcyjne i reklamy naszej szkoły. Wieczorem możemy się przejść by rozwiesić plakaty w okolicach dworca. Pani Deguchi powinna skończyć projekt za około dwie godziny.
Kątem oka zauważyłem, że Yuuma gdzieś w połowie się pogubił, bo zrobił bardzo głupią, sztucznie mądrą minę. Miałem ochotę zacząć się śmiać. Gdy to spostrzegł, dał mi kuksańca w bok i nie wytrzymałem. Pan Arakawa z kolei nie miał pojęcia co nas tak rozbawiło.

<Yuuma? Czas do 29.12 godz. 17:00>

wtorek, 26 grudnia 2017

Od V flower "Pora wziąć się w garść!" cz. 2 (cd. chętny)

Shiwasu (grudzień) 2015 r.
Opowiadanie na event
Po zapisaniu wszystkich uczniów trochę bolała mnie ręka, więc po powrocie do swojego pokoju kilka minut krążyłam w kółko, bo to pozwalało mi łatwiej zebrać myśli. Czego potrzebowaliśmy? Wszystkiego. Od czego można by już zacząć? Na pewno wszelakich dekoracji, ustalenia gdzie, z kim, co i jak oraz ogólnego zorientowania się, jaki temat ma mieć akcja. Jasne, święta, ale widząc w swoim życiu wiele egzotycznych przyjęć, zorientowałam się, że żeby nie znudzić gości należy przygotować jakieś konkretne atrakcje tematyczne. Coś, co będzie wyróżniać się spośród innych. W końcu imprez świątecznych w naszej okolicy jest wiele. Promocja szkoły powinna być drugorzędna, bo przede wszystkim należy się skupić na zapewnieniu rozrywki gościom.
Gdy dosiadłam do pustej kartki papieru z długopisem w dłoni, miałam już pomysł. Napisałam u góry drukowanymi literami: TEMAT: GWIAZDY. Tylko co dalej? Myślałam długo, aż nie zanotowałam luźnych myśli - gwiazdy jako element kosmosu, gwiazdy muzyki, symbol Świąt Bożego Narodzenia. Następnie zanotowałam kolejno biel, złoto, srebro, odcienie szarości. Potarłam czoło, zastanawiając się, cóż z tym począć dalej. Zaprojektować ozdoby? Może poproszę o to kogoś, kto się zgłosił. Zerknęłam na listę i przeleciałam szybko wzrokiem po nazwiskach. Wybrałam losową osobę, którą sama zapisałam, po czym wyszłam z pokoju wraz z moimi notatkami w ręce.
Mieszkanie uczennicy klasy A odnalazłam bez większego kłopotu - w końcu wszystkie mieściły się w jednym korytarzu. Przedstawiłam swój pomysł na temat. Wyglądała na trochę zmieszaną, ale ostatecznie zgodziła się na wymyślenie czegoś. Poprosiłam również o dokładny opis każdej z ozdób. Zadeklarowała, że skończy za godzinę.
Usatysfakcjonowana z powodu znalezienia kogoś, kto się wraz ze mną w końcu w coś zaangażuje wróciłam do swojego pokoju. Tam rozmyślałam, cóż począć z całą resztą. Wzięłam sobie chyba zbyt odpowiedzialne zadanie, ale teraz nie mogłam już zrezygnować. Skoro już się za coś zabrałam i jakaś grupa ludzi mnie słucha, wypadałoby to wykorzystać. Może się zdarzyć tak, że nikt nie będzie chciał zająć mojego miejsca.
Ostatecznie zdecydowałam, że trzeba ustalić konkretne miejsce i czas wydarzenia. Poszłam po raz kolejny do sekretariatu.
- Dzień dobry - powiedziałam, wchodząc do środka. Mężczyzna podniósł na mnie zmęczony wzrok i nawet nie odpowiedział. Oczekiwał na to, co dalej powiem. - Jest już ustalone miejsce gdzie będzie ten cały koncert?
Uniósł brew, zerknął w papiery, a następnie odchrząknął i ponownie na mnie spojrzał.
- Nie.
Wypuściłam z płuc powietrze. Wyglądało na to, że jesteśmy w gorszej sytuacji niż sądziłam.
- Plakaty promujące są? Albo jakakolwiek reklama?
Pokręcił głową. Dlaczego dali nam tak mało czasu? Tego nie wiedziałam. Miałam wielką ochotę iść do szanownej dyrekcji z prośbą o wyjaśnienia, a jednak tego nie zrobiłam. Promocja szkoły miała teraz niewiele sensu, bo przecież mało artystów z zewnątrz zechce nam pomóc, a większość Japończyków zamieszkujących okolicę ma już zaplanowany ten czas. Musielibyśmy im zaoferować nie wiadomo co, by przybyli tłumnie, rezygnując z wcześniejszych planów. Robienie wszystkiego na ostatnią chwilę nigdy nie miało zbyt wiele sensu.
- Może by tak zająć boisko szkolne? - zaproponowałam.
- W parku nie ma miejsca, a boisko może się zniszczyć. Scena jest dość ciężka - oznajmił bez emocji.
- Jak to nie ma miejsca? - Uniosłam brew - To jak duże to jest?
- Dziesięć metrów na dwadzieścia.
- Nie ma mniejszej? - zapytałam ostrożnie - Nie planujemy raczej żadnych pokazów tanecznych.
- Siedem na piętnaście.
- Już trochę lepiej - Uśmiechnęłam się krzywo - Ta się zmieści?
Po chwili namysłu skinął głową.
- Jest też lżejsza. Powinniście dać radę ją przenieść nawet na boisko.
- Chyba lepiej by się prezentowało w parku - oznajmiłam po chwili namysłu - Dziękuję za pomoc, może już pan przekazać komu trzeba informacje odnośnie miejsca. Datę już chyba mamy, a godzinę określono na popołudniową. Może czternasta?
Zerknął do kalendarza, a później potaknął.
- Świetnie. Może pan zrobić promocję imprezy w internecie, czy gdzie tam jeszcze można. Jeszcze raz dziękuję. Pojawię się tutaj pewnie za jakiś czas, więc do zobaczenia.
Już chciałam wyjść, kiedy zatrzymał mnie, mówiąc:
- W razie, jakbyście chcieli coś kupować przykładowo na aukcję, to przynieście mi fakturę lub paragon. Zwrócimy równowartość kwoty.
Skinęłam głową na znak zrozumienia, po czym wyszłam z sekretariatu, a następnie niespiesznie skierowałam się do pokoju dziewczyny, która miała zaplanować dekoracje. Miała już prawie wszystko gotowe. Dokonałyśmy wspólnie kilka poprawek, wybrała sobie zadanie, a ja zabrałam jej rysunek do siebie. Przysiadłam wraz z listą zgłoszonych osób i dopisywałam do każdego nazwiska konkretne zadanie. Wiedząc już mniej więcej, gdzie mamy się pomieścić i jakie będą panować warunki, pracowało mi się znacznie łatwiej.
Niedługo potem zaczęłam nawiedzać pokoje i tłumaczyć każdemu z zainteresowanych, co ma robić. Szło póki co jak po maśle.

<Chętny? Czas do 27.12 do godz. 14:00>