Shiwasu (grudzień) 2015 r.
Opowiadanie na event
Swobodne wychodzenie ze szkoły nie stanowiło żadnego problemu, nikt nie pilnował wyjścia. Mama pewnie niechętnie by mnie wypuściła do tak dużego miasta, ale tutaj najwidoczniej nikt się tym nie przejmował. Może jeszcze nikogo nie wyznaczyli na dyżur? W końcu nie widziałam jeszcze kogoś, kto by mi przypominał nauczyciela.
Od dziewczyny, która organizowała całe przygotowania otrzymałam wyłącznie zdawkowe informacje, więc po skręceniu w lewo już za wysokim, srebrnym płotem Akademii Vocaloidu od razu wypatrywałam czegoś, co będzie chociażby przypominać mi sklep papierniczy. Nie należało to jednak do zadań najprostszych, gdyż ulica była dość szeroka, więc by obejrzeć obie strony będę musiała przejść przez pasy. Do tego wszędzie aż roiło się od ludzi. Wszyscy spieszyli się z przygotowywaniem prezentów na święta. Nosili torby wypełnione po brzegu jakimiś podarkami, kartony pod pachami, a niektórych przechodniów za stertą zakupów niesionych tuż przed sobą nie było widać. Byli też tacy, którzy po prostu przepychali się w tłumie idąc lub wracając z pracy.
Strasznie zabiegane to miasto - pomyślałam, przypominając swoje ciche miasteczko. Tam widok dobrze ubranych ludzi spieszących do pracy w korporacji był raczej rzadki. Oczywiście zdarzały się wyjątki, jednak zdecydowana większość wolała przykładowo założyć własny, zaciszny sklepik spożywczy. Wszystko było spokojniejsze. Wolałam taki tryb życia.
W końcu wypatrzyłam neonowy napis "Sklep papierniczy u Jina". Miał bardzo dużą wystawę z wymyślnymi papierami kolorowymi, wystawionymi grubymi brulionami, teczkami, ozdobnymi nożyczkami, sznureczkami, czy innymi przedmiotami, których nawet nie umiałam nazwać. Z całą pewnością robiło to wrażenie. Popchnęłam drzwi wejściowe. Od razu powitało mnie ciepłe powietrze, wręcz zaduch, ale aromat nowego papieru nieco rekompensował to wrażenie. Za ladą siedział na oko trzydziestoletni mężczyzna z gazetą w dłoni. Na nosie miał zsunięte okulary do czytania, które jednak nałożył na głowę gdy tylko mnie dostrzegł. Poderwał się z krzesełka. Miał na sobie - co mnie zaskoczyło, patrząc na to, co widziałam na ulicy - krótkie spodenki w egzotyczne kwiaty, jaskrawy T-shirt i klapki. Zdawał się być miły. I roztrzepany.
- Dzień dobry - powiedziałam, zaplatając za sobą dłonie.
- Witam - oznajmił ciepło. Rozejrzałam się z zaciekawieniem po sklepie. Było tu więcej miejsca niż sądziłam. Wszędzie walały się różnorakie materiały dekoracyjne, sprawiając wrażenie złudnego chaosu. W rzeczywistości wszystko było posegregowane według rodzaju. Zaskakujące. Ten człowiek musi być bardzo uzdolnionym artystą - myślałam, wodząc wzrokiem po nic kompletnie nie mówiących mi nazwach farb. Wiele z nich zostało sprowadzone z Europy.
- W czymś mogę pomóc?
- Tak właściwie to... tak - odrzekłam, wyrwana z zamyślenia. Wyciągnęłam z małej, skórzanej torebeczki kartkę, na której zrobiłam notatki wedle tego, co mówiła białowłosa i podeszłam do lady, za którą siedział pan Jin. Przyjął świstek papieru, ponownie nasunął okulary na nos i studiował w zamyśleniu treść przez kilka sekund.
- Masz jakieś konkretniejsze wymagania? Producenta? Grubość papieru? Fakturę? - Zapytał, w końcu podnosząc na mnie wzrok.
- Em... Chcę z nich wyciąć gwiazdki. Takie duże - Tu za pomocą dłoni orientacyjnie pokazałam mu wielkość.
- I co z nimi zrobisz? - zainteresował się.
- Będą nawleczone na sznurek i powieszone... gdzieś. Nie wiem. To do szkoły. Chyba muszą być twarde.
- Rozumiem - Pokiwał głową, a następnie wyszedł zza lady. Skierował się do półek, które podziwiałam już wcześniej i przeglądał zawartość w poszukiwaniu czegoś, co by mogło mi odpowiadać. Powoli poszłam za nim, cicho stukając obcasami o płytki, którymi była wyłożona podłoga. Od czasu do czasu pokazywał mi jakiś papier, pozwalał dotknąć, a te, które mi się podobały (czyli niemal wszystkie) odkładał na bok. Najtrudniejsza była ostateczna decyzja, więc ostatecznie ze śmiechem zadecydował za mnie. Wziął ten lekko chropowaty, nie za drogi, ani nie za tani. Zgodziłam się, szczególnie, że to szkoła miała płacić, nie ja. Sznurek też się jakiś znalazł, pan Jin wybierał po prostu taki, żeby się nie zerwał. Zwyczajny, brązowy, ale schludnie wyglądający. Nożyczki i dziurkacz też przy okazji kupiłam, byleby nie robić nikomu kłopotu w poszukiwaniu oraz pożyczaniu ich. Ołówek, gumkę i linijkę zabrałam ze swojego domu do akademika, więc nie powinnam mieć problemu. Podziękowałam panu Jinowi pogodnym uśmiechem za udzieloną pomoc i wyszłam ze sklepu. Z całą pewnością będę tam jeszcze wracać. Rzadko spotykało się tak miłych sprzedawców.
***
Z fakturą za zakupy poszłam bezzwłocznie do sekretariatu. Siedzący za biurkiem mężczyzna o mało nie wylał kawy, gdy ją zobaczył.
- Drogo - powiedział z sykiem wypuszczając powietrze, a mnie zrobiło się głupio. Pieniądze na szczęście zwrócił, czyli nie zostałam oszukana. Nie pouczał mnie również by szukać tańszych produktów, więc nic poważnego się nie stało. Chyba.
W swoim pokoju zabrałam się do pracy. Najtrudniejsze było odmierzenie idealnie prostej gwiazdki, ale na szczęście byłam poniekąd perfekcjonistką, więc ostatecznie udało mi się wykonać jako tako prosty szablon o trzech różnych wielkościach. Chciałam zrobić przeplatankę co trzy. Ochoczo odrysowywałam na złotych tekturkach gwiazdy, później je wycinałam i... stopniowo mój entuzjazm opadał. Była to robota nudna, żmudna i powtarzalna. Prędko mnie zaczęły również boleć palce od ściskania nożyczek. Nie pocieszyło mnie również zorientowanie się, że nie zdołam wyciąć więcej największych gwiazdek, więc musiałam zmienić nieco projekt swojego łańcucha. Na szczęście się udało i wróciłam do coraz wolniejszej pracy.
Nawet nie wiem kiedy usnęłam. Po przebudzeniu nie patrzyłam na zegarek, bo jedyną moją myślą było by choćby dokończyć wycinanie. Stos gwiazd się przewrócił się gdy spałam, więc musiałam go na nowo ułożyć i dopiero pospiesznie wrócić do pracy. Co prawda zdrętwiały mi ręce od niewygodnej pozycji, ale przynajmniej przestały boleć mnie palce. Mogłam ciąć dalej.
Gdy skończyłam, darowałam sobie wycinanie dziurek, bo ze strachem dostrzegłam, że była już niemal trzecia w nocy. Zdecydowałam, że zrobię to jutro, po śniadaniu, a później zaniosę gotowe dzieło do białowłosej dziewczyny, której nie znałam nawet z imienia.
<Ktoś coś?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz